top of page

Stanisław Lem

Kongres futurologiczny

Czytelnia Dramatu w Lublinie

Obsada

Jarosław Tomica

Michał Joźwik

Muzyka

Szczepan Pospieszalski

Asia Szczęsnowicz

Jan Jaworski

Jan Tarkowski

Światło

Daniel Adamczyk

Miłosz Wójciuk

 

Reżyseria

Daniel Adamczyk

 

Dramaturgia

Maciej Gorczyński

 

Producent

Małgorzata Lisowska - Źrebiec

Premiera

25 luty 2022

Centrum Kultury w Lublinie

Zdjęcia: Maciej Rukasz

Dominik Gac, Teatralny.pl Intosykacja, zapraszam

Idziecie do teatru na adaptację Lema. Czego się spodziewacie? Kłopotów… zwłaszcza w sferze wizualnej, ze szczególnym uwzględnieniem scenografii? To tak, jak ja. Oczywiście, można względnie łatwo zaaranżować wnętrze stacji badawczej nad Solaris, którą to planetę twórcy teatralni odwiedzają najchętniej, ale co zrobić z rollercoasterem wymiarów, w który wpada Ijon Tichy, wybrawszy się na Kongres futurologiczny? Jest jedno wyjście, bardzo zresztą literackie – trzeba je opowiedzieć. Relacje między słowem a sceną doskonale rozumieją w teatrze Czytelnia Dramatu.

Szef lubelskiej sceny, Daniel Adamczyk, tworzy swoje spektakle jakby koncepcje teatru ubogiego i rapsodycznego odcedził z wzniosłości, patosu i nadęcia, po czym dodał do nich kilka porcji czystej, instynktownej zabawy. Zarówno człowiek, jak i przedmiot ulegają w jego teatrze nieustannym metamorfozom. Bywa, że prostym, jak z dziecięcych gier wziętym, nie umniejsza to jednak ich siły. Kongres futurologiczny to dowód na skuteczność tej strategii. Tym razem nie jest jednak Adamczyk sam. Towarzyszy mu – w charakterze dramaturga – inny reżyser, Maciej Gorczyński. Panowie znają się jeszcze z „Gardzienic”… Ale! Dość już tej lustracji.

Mała ciemna sala. Dużo dymu, delikatne światło, mocna muzyka. Przez niespełna dwie godziny spektaklu niewiele przybędzie tu elementów. Dym się zagęści lub przerzedzi, światło zmieni intensywność, barwę i kierunek, muzyka będzie dominować i wracać do funkcji ilustracyjnej. Gdy się już nieco rozjaśni, zobaczymy smyczkowe trio z przodu sceny i kilka ruchomych przedmiotów w głębi (stół, krzesła, coś w rodzaju rusztowania), no i oczywiście aktorów. Przylecą do Nounas, stolicy Costaricany, samolotem, który co prawda wygląda jak zwykły stół, ale wyje niby kosmiczna rakieta i podobnie w nim trzęsie. Jest ich dwóch: Michał Jóźwik i Jarosław Tomica. Ten pierwszy gra Tichego, ten drugi… trudno zliczyć. Ale przede wszystkim profesora Trottelreinera i CEO tej dystopii, czyli Symingtona. Do duetu w jednej ze scen dołączy skrzypaczka Joanna Szczęsnowicz jako Pielęgniarka.

Lubelska adaptacja zgrabnie prowadzi widza przez intoksykacyjne szkatułki. Przypomnijmy – główny bohater uwięziony w podziemiach zbombardowanego hotelu w wyniku zatrucia psychemikaliami wędruje przez kolejne halucynacyjne kręgi, nigdy nie będąc pewnym, co jest prawdą, a co iluzją. Opowiadanie Lema to w istocie teatralna bombonierka (twórcy dokładają jeszcze jeden poziom – jawnie już metateatralny, w którym improwizujący aktorzy komentują trwające właśnie przedstawienie). Teatralny żywioł znakomicie rozpoznaje brawurowo żonglujący postaciami Tomica. Czasami pomaga sobie zmianą kostiumu, ale w zasadzie ten najbardziej fascynujący z teatralnych mechanizmów – przeistaczania – dzieje się na naszych oczach, odsłonięty. Najciekawsi w plejadzie granych przez niego postaci są bohaterowie w rodzaju wspomnianego Trottelreinera, który poprzez wsobne metamorfozy sam jeden zdaje się składać z kilku osób. Jóźwik i jego Tichy są w tym układzie punktem odniesienia, kotwicą. Ironia i sceptycyzm, podług których międzygwiezdny podróżnik doświadcza rzeczywistości, stają się domyślnym wzorem dla widzów. Musimy wszak, tak jak on, zmierzyć się z szalonym, totalitarnym entuzjazmem architektów halucynacyjnego świata. Spójrzmy na Symingtona i jego skierowane prosto do nas, wygłoszone w motylobarwnym kostiumie reklamowe orędzie o pożytkach z (wyobrażonego) zła. Albo na jadowicie humanitarne argumenty, którymi uzasadnia konieczność stosowania maskonów – substancji sprawiających, że ludzie, żyjąc w apokalipsie, widzą arkadię.

Narkotyczne oszustwo dystopii sprzedaje się tu jak tryumf miłosierdzia. I choć wiadomo, że lepiej „zamarznąć w stercie śmiecia z wiedzą, że tak jest, aniżeli zawdzięczać ukojenie zwidom”, to trudno nie zauważyć pokus fejkowego świata. Weźmy choćby rozbrojenie powszechne. Wystarczyło stworzyć iluzje użycia broni, aby ludzie się jej wystraszyli – tłumaczy Trottelreiner. Genialne! I przerażające. Wyobraźmy sobie tego rodzaju rewelacje umiejętnie pielęgnowane przez pracowitą farmę internetowych trolli… To tylko kwestia czasu, gdy zaczęlibyśmy słyszeć, że żadnych wojen nie ma, a to, co oglądamy (na przykład w Ukrainie) to jedynie wielkobudżetowe iluzje produkowane przez grupy trzymające władzę. Celność i dalekosiężność Lemowskich wizji jest powszechnie znana, dopisać do jego proroctw można więc i to wyobrażenie: ludzi żyjących pośród piętrowych iluzji, z których najgroźniejszą jest ta pod hasłem: „nie daj się omamić! otwórz oczy!”.

Śmiejemy się razem z wyglądającymi przez okno Tichym i Trottelreinerem, którzy obserwują rzekę pięknych aut, a po przyjęciu odpowiedniego otrzeźwiacza widzą już tłum biegnących w nienaturalnych pozycjach z dłońmi zaciśniętymi na niewidzialnych kierownicach. Ale czy ci żyjący w oszustwie nieszczęśnicy nie są od nich szczęśliwsi? Mimo rozedmy płuc i problemów ze stawami? Lem i podążający za nim twórcy humorem nie tyle rozbrajają, co podkreślają egzystencjalną grozę. Przykładem niech będą będzieje (upraszczając: proroctwa tudzież prognozy formułowane na gruncie językoznawstwa), które bohaterowie przyswajają poprzez konsumpcję lizaków. A co przyswoją, to nam – siedząc na rusztowaniu jak na piętrowym łóżku – referują. Jest w tej scenie coś z bajkowej atmosfery Akademii Pana Kleksa.    

Lem w błyskotliwej językowej zabawie konfrontuje nas nie tylko z filozoficznymi dylematami, ale także – a może przede wszystkim – z charakterystyczną dla siebie pesymistyczną wizją świata. Ludzkość niewiele może zrobić w obliczu nieuchronnej katastrofy, którą sama sprowadza. W finale Tichy patrzy na ciemny ściek płynący kanałami pod zbombardowanym hotelem i nie przestając się śmiać, formuje korowód, do którego dołączają Profesor i muzycy. Wszyscy opuszczają salę. I choć nie dałem tej wesołości wiary, to rozumiem koncepcję Lema (i twórców spektaklu), że nic ponad śmiech nie dostanę. Przyszłość jest ciemna. Nie wiadomo, co przyniesie. Być może właśnie takie fantastyczne piekło, przez którego poziomy wędrowaliśmy przez ostatnie dwie godziny. Ale pewności nie ma. I to właśnie jest okienko, w którym możemy się roześmiać ze skompromitowanych futurologii i odnaleźć pocieszenie, bo przecież – nigdy nic nie wiadomo.

bottom of page