
Inni ludzie
,,Inni ludzie" Doroty Masłowskiej to opowieść o romansie Kamila, 32-letniego dresiarza, marzącego o karierze muzyka hip-hop i Iwony, przeżywającej kryzys małżeński, przedstawicielki wielkomiejskiej klasy średniej. Jest pretekstem do refleksji nad zanurzonym w pop kulturze, poetyckim i wulgarnym językiem, którym posługują się stworzone przez Masłowską postacie, uniemożliwiającym im nawiązanie autentycznych relacji.
Poszczególne języki pierwszo i drugoplanowych bohaterów tworzą wspólnie fascynującą, muzyczną fonosferę – aurę wielkiego miasta. Interesuje nas stworzona w ,,Innych ludziach” perspektywa, którą otworzyć można za pomocą następujących pytań: czy to my posługujemy się językiem, czy też język przejął kontrolę nad nami?
Czy istnieje sfera niewerbalnego porozumienia i czy w jakikolwiek sposób może być ona uświadomiona i poddana refleksji?
Na czym polega twórczość w dziedzinie języka?
Spektakl Teatru Barakah otrzymał szereg ogólnopolskich nagród i wyróżnień w ramach m.in. 27 Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej oraz XX Festiwalu Polskiej Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu.












Tekst
DOROTA MASŁOWSKA
Reżyseria, adaptacja, trailer
MACIEJ GORCZYŃSKI
Obsada
MICHAŁ NOWICKI, MONIKA KUFEL,
PIOTR MATEUSZ WACH, AGNIESZKA KOCIŃSKA
LENA WITKOWSKA, PAWEŁ WOLSZTYŃSKI,
PIOTR KORZENIAK
Muzyka / Muzyka na żywo
PIOTR KORZENIAK, CUKRY (KAROLINA GŁOGOWSKA,
AGNIESZKA KOCIŃSKA, LENA WITKOWSKA)
Scenografia, reżyseria światła
IWONA BANDZAREWICZ
Projekcje
WIKTOR KOZAK, MONIKA KUFEL,
MACIEJ GORCZYŃSKI
Sesja zdjęciowa
IWONA BANDZAREWICZ
Światło
PIOTR KOŹMIŃSKI, WIKTOR KOZAK
Dźwięk
EMANUELA DIDOSZAK / MICHAŁ KAROŃ
Produkcja
TEATR BARAKAH w KRAKOWIE
Premiera
10 lipca 2020
Zdjęcia ze spektaklu
IWONA BANDZAREWICZ
NAGRODY
27 Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej: nagroda za reżyserię dla Macieja Gorczyńskiego
27 Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej: nagroda za muzykę dla Piotra Korzeniaka i zespołu CUKRY
XX Ogólnopolski Konkurs Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu: nagroda za reżyserię i adaptację dla Macieja Gorczyńskiego
XX Ogólnopolski Konkurs Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu: nagroda dla Moniki Kufel
XX Ogólnopolski Konkurs Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu: nagroda jury młodych dla Any Nowickiej
XX Ogólnopolski Konkurs Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu: nagroda jury młodych dla Piotra Mateusza Wacha
Subiektywny Spis Aktorów Polskich Jacka Sieradzkiego: Piotr Mateusz Wach - nadzieja
VI Edycja Konkursu Fotografii Teatralnej: Iwona Bandzarewicz, finalistka konkursu
Najlepsi, najlepsze w sezonie 2021/2022, Ankieta miesięcznika ,,Teatr" (wskazanie Kaliny Zalewskiej): Piotr Korzeniak i CUKRY (najlepsza muzyka)
Najlepsi, najlepsze w sezonie 2021/2022, Ankieta miesięcznika ,,Teatr" (wskazanie Kaliny Zalewskiej): Piotr Mateusz Wach (najlepsza choreografia)
MASŁOWSKA TO WYZWANIE I ZBAWIENIE TEATRU
NIE MOGĘ PRZESTAĆ NA TEN SPEKTAKL CHODZIĆ
Łukasz Drewniak, Newsweek
Maciej Gorczyński, reżyser krakowskiego spektaklu Inni ludzie opartego na powieści Doroty Masłowskiej, szuka kameralności, schodzi z estetyką widowiska do podziemi, do garażu, do podejrzanych salek, gdzie tętni osiedlowy rap. To rzecz o depresji, byle jakim życiu, ale z hip-hopowym bitem.
To nie jest nowa premiera, ma już ponad rok, ale przecież w pandemii czas płynie inaczej, wolniej, poboczem. Spektakle żyją w zrywach, na festiwalach albo pod ziemią. Żeby zobaczyć krakowską inscenizację powieści Doroty Masłowskiej, chyba najmroczniejszą z tych kilku polskich premier, jakie pojawiły się po wydaniu Innych ludzi, trzeba iść do piwnicy przy Paulińskiej 28, do dawnej żydowskiej Mykwy. Maciej Gorczyński i jego zespół wykrzyczeli i zaśpiewali Masłowską z taką desperacją, jakby po ich spektakl miał skończyć się świat. A potem trzeba go było restartować... Bo to jest rzecz o depresji, ale z hip-hopowym bitem. Teatr, który udaje garażowy nielegalny koncert. Gdzie przychodzi do ciebie chłopak, który mógłby dać w mordę a gada, wspólnie z koleżankami i kolegami z osiedla relacjonuje trzy dni ze swojego życia. Bohater nazywa się Kamil Janik (gra go Piotr Mateusz Wach) to chłopak na dopalaczach, wiecznie zmarznięty, głodny, podpity, wkurwiony, bez hajsu a nawet z długiem w Playu na półtora tysiąca. Kamil jest w adidasach, białych skarpetkach i sportowych spodenkach.
Na grzbiecie przerobiona koszulka z Punisherem. Doklejone czeski trupie i przerobiony numer, tak aby widać było tylko 44. Bo to i Kaliber z Magikiem, Powstanie Warszawskie a także 40 i 4. Kamil chciałby być tym wszystkim naraz, ale póki co trochę diluje, wisi ludziom kasę, dorabia jako hydraulik i marzy, żeby nagrać płytę. Tylko nie ma bitów. Kamil od Masłowskiej jest utkany z porażek i napęczniały muzyką. O płycie, którą nagrała Dorota Masłowska jako Mister D. mówiono, że to po prostu jej kolejna książka tylko zapisana na innym nośniku, ukryta w muzycznym formacie. Tak samo nie przypadkiem egzemplarz pierwszego wydania Innych ludzi przypomina nieco tylko powiększone pudełko i okładkę płyty CD. Bo tym razem to muzyka jest ukryta w powieści.
Masłowska w teatrze
Masłowska od samego początku była zbawieniem i wyzwaniem dla polskiego teatru. Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku i Między nami dobrze jest zostały napisane dla TR Warszawa i teatr Jarzyny miał wyłączność na te sztuki. Inne sceny i inni reżyserzy czekali kilka sezonów aż TR wyeksploatuje tytuł.
Recepcja dramatów Masłowskiej została zatrzymana, temperatura opadła, trzeba było brać się za prozę. Stąd taka kariera Pawia królowej a teraz Innych ludzi – od razu ruszyła fali inscenizacji, wszyscy gadali Masłowską, testowali teatralność tej powieści na wszystkie sposoby. W niegranych już niestety dyplomach AST z Wrocławia (reżyseria Maciej Stuhr) i Krakowa (Paweł Miśkiewicz) pulsowała bezkompromisowa energia młodości i komediowa zgrywa zagadywania pustki. I najważniejsze było to, jak postaci mówią, jak wywalają stonesowski jęzor Masłowskiej na widza. Paweł Świątek w Pawiu Królowej pokazywał, jak język Masłowskiej sam dla siebie jest akcją i dekoracją, co robi z ludźmi i na jakie psychiczne manowce ich niesie. Potem w Wojnie polsko- ruskiej już w ogóle oddzielił słowo od obrazu, narrację od bohaterek. To, co widzieliśmy na scenie nie wynikało wcale z tego, o czym się mówi, jakie zdarzenia relacjonuje. Grzegorz Jarzyna w Między nami dobrze jest zmaterializował jakąś niemożliwą, jeszcze bardziej ułomną Polskę i jej obywateli w oparciu o totalną negację rzeczywistości. Polacy, których nie mogło być, rozmawiali o tym, czego nie zrobili. Wizja Masłowskiej wyłaniała się z tego, co nie zaszło i z tego, co przerwano przedwcześnie, jakby nagle pokazano nam drugą, niewidzialną, warunkowo istniejącą Warszawę. Która czasem zasłania tą prawdziwą. Agnieszka Glińska w Rumunach... szukała u Masłowskiej nie łamańców stylistycznych i pułapek logicznych a skrzywienia świata, który każe ludziom mówić tak a nie inaczej i który – w rewanżu – został całkiem zarażony chorobą języka. Tu przestrzeń odlatywała surrealnie, mieszały się płci i przebrania postaci. Jarzyna przeczytał Innych ludzi w TR jako społeczną panoramę, portret wielkiego miasta, wyłowił z kłębowiska ludzkich bylejakości kilku przegrywów i okrutnie z nich zadrwił. Opakował swoją adaptację w nowoczesną technologię i kakofonię projekcji. Włożył aktorów w wirtualne scenografie i kompromitujące ich bohaterów kostiumy. To Warszawa gadała ze sceny, Warszawa pożerała szczęście i sens życia swoich mieszkańców. W krakowskim spektaklu Maciej Gorczyński wprost przeciwnie – szuka kameralności, schodzi z estetyką widowiska do podziemi, do garażu, do podejrzanych salek, gdzie tętni osiedlowy rap. Jesteśmy w dwóch domach: w bloku Janików, gdzie mieszka Kamil z matką i siostrą Sandrą oraz w wypasionym apartamencie niekochającego się małżeństwa Maćka i Iwony. Ci ludzi nie powinni się nigdy spotkać, tak różny jest ich status materialny, świadomość i potrzeby a jednak Kamil nawiąże romans z Iwoną. To będzie taki kaleki, kompensacyjny seks z matką-Polską-biznesowman. Mezalians stulecia. Tandetna zdrada z obu stron. Interes tygodnia.
Kosmos brzmień.
U Gorczyńskiego to nie język i wynikający z niego polski absurd napędzają widowisko, stanowią o jego sile energetycznej. Aktorzy z Teatru Barakah budują silną sytuację wyjściową, określają miejsce dramatycznej eksplozji Innych ludzi, idą w rytm i stymulują w swoich bohaterach ekstremalne emocje. A te wyrażają się przez muzykę, płynne przechodzenie z dialogu w melorecytację, z zaśpiewów w regularne piosenki. Za stronę muzyczną odpowiadają gitarzysta Piotr Korzeniak oraz dwie dziewczyny działające na scenie Lena Witkowska, Agnieszka Kocińska z tercetu Cukry. Obie aktorki i wokalistki trzymają wokale i podkłady w całym spektaklu.
Krótkowłosa chłopacka Witkowska w bejsbolówce i podartych dżinsach jest jak żul-królowa z dzielni, ale wystarczy, że założy perukę i zmienia się w pretensjonalną, wymuskaną Anetę, dziewczynę Kamila z Rossmana, „emanującą swoistym anetyzmem”. Kocińska skrywa czarne włosy za kapturem, krzyczy do mikrofonu, zapętla się w drgawkowym tańcu. Mówi teksty Sandry, siostry Kamila, uruchamia ludowe zaśpiewy, skacze po muzycznych skalach. Cukry istnieją od 2017 roku, dziewczyny grały na festiwalu Malta, bębniły na demonstracjach i Strajku Kobiet. Poszukajcie w sieci ich teledysków Woda jest tobą czy Julki a także wielu brudnych koncertowych nagrań, dziwnych prywatnych filmików, trochę testimoniali trochę kreacji. W spektaklu Gorczyńskiego są czystą rebelią. Razem z Korzeniakiem znalazły pod frazami postaci z powieści nie tylko hip-hop ale całą paletę stylów muzycznych: strumienie świadomości Iwony, Maćka, Anety, Sandry, matki i Kamila przybierają formy jazzowe, ambientowe, bluesowe. Właściwie każda fraza Masłowskiej może skojarzyć się ze znanym szlagierem albo pokazać drogę do niszowego brzmienia.
Hip-hop musi przekrzykiwać się z Kormoranami Szczepanika, rymuje się nagle z ludową pieśnią, zaintonowaną białym głosem. Gorczyński i jego zespół udowadniają, że u Masłowskiej jest cały kosmos brzmień, to supeł z piosenkami, które zagnieździły się nam w głowach.
Podłe życie i hip-hopowy bunt
Ana Nowicka gra matkę Kamila z pomalowaną twarzą jak Joker z Batmana. Jest demonem tego świata, siłą, która ciągnie syna w dół, więzi go w bylejakości.
Nowicka kurczy się w wózku z dyskontu, chichocze jak w thrillerze, opowiada historię Kamila tak, żeby mu się tylko nic nie udało. Monika Kufel eksponuje wszystkie cielesne atuty Iwony, to niekochana żona i nieudana matka, uwięziona między mężem-palantem (Maciek czyli Paweł Wolsztyński), który odwykł od seksu a kredytem, z którym nie można się rozwieść. Piersi Iwony falują z pożądania, uda nabrzmiewają głodem a Kufel gra równocześnie przerażenie kobiety sytuacją, w którą się pakuje, obrzydzeniem wobec swojej fascynacji Kamilem – „jaskiniowcem i debilem”. Dzięki takim rolom to jest cholernie depresyjne przedstawienie, bohaterowie nieustannie się kompromitują, gubią we własnych głowach. Nie wiedzą co dalej, jak żyć, więc wegetują, kręcą się w kółko jak zepsute zabawki. Depresja u Masłowskiej trawi dzieci i emerytów. Wyzwolone kobiety i zakompleksione siostry. Jak zespół Gorczyńskiego rozumie tytuł powieści Masłowskiej? Inny człowiek to u niego obca planeta, ten inny z kosmosu, zagrożenie i egzotyka. Patrzymy na ludzi wokół nas i nie rozumiemy kim są i co do nas mówią. Nie umiemy do nich dotrzeć inaczej niż przemocą, tą z ciała i tamtą z języka. Scenografka upakowała ich do pospawanych ze sobą żelaznych wózków z dyskontów bo przecież wszystko w tym świecie można kupić, ludzie wystawiają się na sprzedaż, tylko dlatego, żeby ktoś ich zobaczył, ktoś po nich sięgnął. Boisz się samotności? Musisz się sprzedać! Tylko w poniżeniu, na moralnym dnie dochodzi do jakiegoś spotkania z tym innym, człowiek otwiera się jak paczka chipsów. Mur zamykający scenę zostaje pomalowany mroczną projekcją.
Jakiś flamaster na ekranie systematycznie zaczernia światło na scenie, wymazuje postaci i muzykę. Wreszcie jest tylko czerń. Koniec świata. Kamil siedzi skulony pod ścianą z mikrofonem w łapie, opadł z sił, emocjonalnie zdycha. Ma złamane serce, wyładowany telefon i zero kasy. Nie da się bardziej przegrać.
W końcu Wach wstaje ciężko, zbiera się w sobie, duka jakiś tekst, zacina się, plącze, ale przełamuje wstyd, przełamuje blokadę twórczą. Rusza z hip-hopową kaleką nawijką. Skanduje coś o społeczeństwie, że go poznać nie można, że obcy zabierają pracę, że wszyscy są na siebie, nie wiadomo dlaczego, źli. Aneta i Sandra w bluzach z kapturami pojawiają się obok Kamila i uruchamiają refreny: „Szare twarze, szare twarze...” Kamil wciąż gada, rozpędza się i nagle to ma sens. Wszystko co dotąd widzieliśmy było koncertem, muzycznym zapisem frustracji debiutującego rapera. Czyli typ z osiedla jednak załatwił mu bity, Kamil napisał materiał. „Przejebany dzień, idziesz dalej, przejebany dzień, idziesz dalej...” zawodzi smutny i złamany bohater, ale z każdym powtórzeniem ta fraza brzmi lepiej, naprawdę ciągnie go w górę. Finałowy utwór Innych ludzi ma w sobie potencjał radiowego hitu, to hip-hopowe You’ll never walk alone. Mroczne i głuche, spocone porażką, jednak pełne zawziętego blokerskiego uporu: trzeba żyć, trzeba żyć bo wszyscy jesteśmy w czarnej dupie. Nie mam pojęcia, czy bohater Wacha zrozumiał, co w ogóle przeżył u Masłowskiej od poniedziałku do środy, ale spróbował przynajmniej o tym opowiedzieć, tak jak umiał. Piotr Mateusz Wach zostawia nas z tym kawałkiem: „To tyle” mówi do mikrofonu a my dopiero wtedy mu wybaczamy. Życie może jest tanie i podłe, zawsze w nim przegrywamy, jedyny sens nadaje mu sztuka. Nawet ta szemrana. Czekając na marcową premierę filmu Aleksandry Terpińskiej warto łowić Innych ludzi w teatrze. Ja na krakowskich Innych ludziach byłem już cztery razy.
I nie mogę na ten spektakl przestać chodzić
PIOTR MATEUSZ WACH - NADZIEJA
Jacek Sieradzki, Subiektywny Spis Aktorów Polskich
Ten spektakl działa głównie poprzez muzyczność tekstu, napięcia między postaciami są wpisane w zdyszany, ekstatyczny śpiew czy rytmiczne melorecytacje, w nieustannie zmienne metrum; jest i hip-hop, i blues, i jakieś cukierkowe tango, i nawet biały śpiew. Jego, aktora i choreografa, Kamil jest mniej dresiarzem z obyczajowych klisz, bardziej młodym mężczyzną skupionym na potrzebach i głosie swego ciała, trochę nieforemnym, intymnie nieporadnym i w scenie nagości i w stosunkach z kobietą z innej sfery; Masłowska pięknie te kanciastości wychwytuje, a tu zostały, by tak rzec, wbite w ciało. Jest absolwentem Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu; którego absolwenci odgrywają niebłahe role w różnych zespołach i przedsięwzięciach, choć losy samego wydziału, jak się zdaje, nie przedstawiają się zbyt różowo.
SZARE TWARZE, SZARE DUSZE
Justyna Landorf, Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej
W ciągu dwóch lat od pojawienia się Innych ludzi Doroty Masłowskiej, zrealizowano na jej podstawie cztery inscenizacje teatralne, a niedługo czeka nas premiera filmowa. „Hiphopowy poemat” okazał się wdzięcznym materiałem zarówno dla instytucjonalnej (szkoły aktorskie, stołeczny teatr), jak i offowej sceny.
Zbiorowy portret mieszkańców Warszawy to jednocześnie diagnoza polskiej rzeczywistości, którego najważniejszym elementem jest charakterystyczny dla autorki język: dowcipny, wulgarny, prześmiewczy, bolesny, kunsztowny, mieszający kolokwializmy z elementami poetyckimi. I oczywiście muzyczność, bo zrytmizowana proza Masłowskiej układa się niczym raperska nawijka, a wydana książka przypomina formatem płytę CD. Świetny tekst autorki zyskuje przy czytaniu na głos, albo po wyśpiewaniu, „wyrapowaniu” go ze sceny. Warto w tym kontekście wspomnieć o fenomenie polskiego hip-hopu w dobie pandemii, kiedy dzięki ubiegłorocznej akcji muzycznej Hot16Challenge2, gatunek ten nabrał prawdziwie egalitarnego charakteru. Okazało się, że w nagrywać „tłuste bity” chcą wszyscy – nie tylko czołowi polscy raperzy, lecz także reprezentanci innych nurtów muzyki, oraz osoby spoza branży muzycznej, w tym sama pisarka (o politykach przez litość nie wspomnę).
Twórcy spektaklu w Teatrze BARAKAH znakomicie tę muzyczność uchwycili, bowiem krakowscy Inni ludzie przypominają koncert, w którym aktorki i aktorzy w zasadzie nie patrzą na swoich partnerów, lecz zwracają się bezpośrednio do widowni, wypowiadając i wyśpiewując swoje kwestie niczym uczestnicy jam session. Oczywistym wyborem gatunku powinien być hip-hop. Tymczasem na scenie usłyszymy niezwykle zróżnicowane aranżacje: oprócz rapu będzie blues, jazz, ambient, biały śpiew, a nawet peerelowski szlagier. Wielkie gratulacje dla występującej grupy muzycznej CUKRY (Agnieszka Kocińska i Lena Witkowska) oraz akompaniującego im na żywo, Piotra Korzenia. Gratulacje dla całego zespołu, bo zarówno obecni muzycy poradzili sobie z zadaniami aktorskimi, jak i zawodowi aktorzy niewiele ustępowali im w warstwie muzycznej. Dodajmy jeszcze świetny ruch sceniczny i choreografię Piotra Mateusza Wacha (grającego jednocześnie postać Kamila). Wszystkie postaci pozostają praktycznie w ciągłym ruchu, a zwłaszcza główny bohater, w wiecznym rozedrganiu napędzanym wściekłością bądź narkotykami. Fabuła jest prosta: trzydziestodwuletni Kamil (Piotr Mateusz Wach) jest niespełnionym raperem, który chciałby nagrać płytę, a Iwona (Monika Kufel),
którą spotyka w trakcie przypadkowej fuchy, reprezentantką klasy średniej, żyjącej w „luksusach”. Romans pomiędzy znudzoną życiem i traktowaną obojętnie przez męża kobietą a utrzymywanym przez matkę i dorabiającym na sprzedaży narkotyków chłopakiem nie może się udać, ponieważ dzieli ich praktycznie wszystko.
Świat Iwony to świat stabilizacji materialnej (choć jednak na kredyt), zakupoholizmu, leków uspokajających i aspiracji. Dla bezrobotnego i nieskomplikowanego Kamila – to zakupy w Lidlu, przejażdżka tramwajem na gapę oraz w wizyta w Rossmannie, gdzie można poderwać dziewczynę. Niewielka scena teatru została zwieńczona szarą, chropowatą ścianą, a scenografię „budują” cztery wózki sklepowe z hipermarketu. Dwa z nich zostały pomysłowo połączone – zespawane ze sobą tworzą kanapę oraz służą jako mobilny podest, trzeci stanowi zaplecze muzyczne, czwarty zaś jest miejscem dla narratorki opowieści i Matki bohatera (Ana Nowicka). Wyłania się klaustrofobiczna, przygnębiająca przestrzeń, niczym ciasny garaż w pobliżu bloków z wielkiej płyty. Całość dopełniają światła i wizualizacje, które zmieniają ponurą szarość betonowej ściany w feerię kolorów (jak w scenie zażywania narkotyków). Kostiumy kolorystyką nawiązują do wykreowanego świata, ale także doskonale oddają status społeczny każdego z bohaterów. Kamil w koszykarskich spodenkach i koszulce (z chałupniczo przerobionym numerem na 44), Iwona w cekinowej, obcisłej sukience, Mąż (Paweł Wolsztyński) w koszuli i garniturowych spodniach, Aneta (Lena Witkowska) w sportowej bluzie i dziurawych dżinsach, Agnieszka Kocińska (w podwójnej roli Justy oraz Siostry Kamila) – w dresie z kapturem. Biało-szaro-czarny świat. Jedynym akcentem kolorystycznym (oprócz wspomnianych świateł) są jeszcze różowo-czerwone baloniki, nierealne, jak postać przy której się znajdują, czyli Matka Kamila (Ana Nowicka). Upiorne indywiduum, niczym Pennywise z horroru It, ale też i Joker z Mrocznego Rycerza, w makijażu clowna, wtłoczona w wózek sklepowy, ze złowieszczym śmiechem komentuje poczynania syna. Nieudany romans, niespełniony raper, nieszczęśliwa kobieta – partykuła „nie” odzwierciedla sposób funkcjonowania wszystkich bohaterów.
Ich życie jest napędzane zazdrością, awersją, pogardą w stosunku do innych ludzi. Negacją. Bo kim bowiem są „inni ludzie”? To mogą być Ukraińcy, Wietnamczycy, geje, feministki. Ludzie, którymi nie chcielibyśmy być, od których się odżegnujemy. Gorsi. Ale i ci, którymi nigdy się nie staniemy, bo są od nas lepsi. Nie są nami.
Są inni. Zawsze w kontrze, zawsze w opozycji. Bohaterowie miotają się po scenie, próbując się porozumieć. Na próżno. Ich język jest niewystarczający, bo wyraża tylko wspólne frustracje, a nie wspólny świat. Każdy z nich marzy o lepszym życiu, każdy czuje się niedoceniany, każdy chce bliskości. A dostaje to, na co go tylko stać, to, co może kupić. Seks, narkotyki, ewentualnie towar w promocyjnej cenie z Lidla. Hipnotyzujące przedstawienie. Mimo całego komizmu i bijącej ze sceny energii spektakl ten jest przejmująco smutny, a bohaterowie mimo wszystkich ułomności nie są tak straszni, jacy wydają się po lekturze tekstu Masłowskiej i właściwie budzą współczucie, jeśli nie zrozumienie. Jednym z najbardziej przejmujących momentów jest scena zbliżenia pomiędzy Kamilem a Iwoną. Nagi chłopak staje za plecami kochanki, i oboje łapczywie obejmują się szukając bliskości. Przez chwilę przestają być dla siebie innymi ludźmi. A może to tylko złudzenie.
BLISCY LUDZIE
Dominik Gac, Teatralny.pl
Teatr lubi Dorotę Masłowską. Nie jest to – sądząc po wywiadach z pisarką – sympatia w pełni odwzajemniona. Miarą atencji może być fakt, że Inni ludzie, rapowy poemat z 2018 roku, zdążył się już zadomowić na polskich scenach. W TR Warszawa zmierzył się z nim Grzegorz Jarzyna, ze studentami krakowskiej Akademii spektakl dyplomowy przygotował Maciej Stuhr. Pandemicznie przesunięta premiera Teatru Barakah jest pewnego rodzaju dopełnieniem perspektywy.
Maciej Gorczyński znalazł Innych ludzi w offie. Historia Kamila Janika (Piotr Mateusz Wach), rapera, który próbuje nagrać wymarzoną płytę, jest dla Masłowskiej pretekstem do portretu społeczeństwa – podzielonego klasami i sklejonego depresją. Słuch pisarki i jej językowa biegłość są powszechnie znane. Styl Gorczyńskiego, zbudowany na muzyczności i wyrazistej choreografii (z jednoczesnym poszanowaniem tekstu) – znany jest mniej, a szkoda. Mając w pamięci jego zrealizowane w Gardzienicach, poetycko roztańczone Listy do Mileny Kafki oraz naiwistyczno-czarodziejskie Nowe Ateny na podstawie encyklopedii ks. Benedykta Chmielowskiego, jechałem do Krakowa z obawami. Jak ta wyraziście eteryczna, migotliwa estetyka zniesie przyspieszone miejskie tętno poematu Masłowskiej? Nadzieję pokładałem w myśli, że offowa realizacja przez swe przymusowe ograniczenia (budżetowe, infrastrukturalne etc.) daje szansę odtrutki na bolesne wspomnienie celebrycko rozpasanej i szyderczej wobec bohaterów inscenizacji Jarzyny. Małą piwniczną scenę teatru na krakowskim Kazimierzu dominuje ściana w tle. W Innych ludziach pomalowana jest w charakterystyczny sposób (niby niszczejący beton). To znak, że podobnie jak w innych spektaklach Gorczyńskiego, tak i w tym za scenografię odpowiada Iwona Bandzarewicz. Wizualizacje i światła bardzo się owej ścianie przysłużą, raz uwydatniając surowość, raz rozcieńczając ją w żywych barwach: złocie, czerwieni, fiolecie.
W kolory te wtapiają się na przemian rosnące i karlejące cienie ludzkich sylwetek. Aktorzy poza światłem i (oszczędnymi) wizualizacjami mają do dyspozycji kilka rozmaicie przetworzonych wózków na supermarketowe zakupy, którymi nie tylko jeżdżą, ale budują z nich również konstrukcje wykorzystywane przy choreograficznej ekwilibrystyce. Nie ma w tym efekciarstwa, jest za to uderzające, nigdy niesłabnące rozdygotanie – rytm. Szczególnie wyraźne u Kamila i Justy (Agnieszka Kocińska). Witalna toporność cechująca głównego bohatera miała w sobie coś z apatycznego doładowania tanimi narkotykami. Kamil grany przez Wacha doskonale koresponduje z literackim pierwowzorem. Justa zaś, w błyszczącej bluzie z kapturem, miała dużo ze świadomie (jakby po Synowsku) przerysowanego rapera – co oczywiście kłóci się z książkową wersją tej postaci – dziewczyny nieatrakcyjnej, nieszczupłej i nieszczęśliwej.
U Gorczyńskiego hip-hopowy entourage dzielą między siebie niemal wszystkie postaci. Co nie znaczy, że zajmują się wyłącznie rapowaniem do oldschoolowych czy trapowych bitów, do czego prowokuje rytm poematu. Odpowiedzialni za muzykę – zespół CUKRY (czyli Agnieszka Kocińska i grająca Anetę Lena Witkowska) oraz siedzący z boku sceny i akompaniujący Piotr Korzeniak – wypracowali bogate i zróżnicowane aranżacje sięgające do wielu gatunków, między innymi ambientu i jazzu. Mizoginistyczny bluzg Macieja (Paweł Wolsztyński) pobrzmiewał z kolei kpiarskim bluesem, co doskonale współgrało z grzęznącym w kryzysie wieku średniego bohaterem. Witkowska i Kocińska nie bały się folkowych zaśpiewów – zwracał uwagę zwłaszcza niski, głęboki głos tej pierwszej. Symbioza tej mieszanki z rapem na papierze wydaje się niestrawna, ale na scenie uzyskała organiczną spójność, czyniąc z Innych ludzi wielowątkową kompozycję.
Świat Innych ludzi szyty jest grubym stereotypem. Gorczyńskiemu udało się jednak wyciągnąć z niego to, co zgubił Jarzyna – prawdę i uniwersalność. Krakowski reżyser, nie tracąc humoru, ocalił powagę przeżyć bohaterów, bliskość ich losów, w których z łatwością możemy się wszyscy przejrzeć – nawet jeśli nie dziaramy sobie kotwic Polski Walczącej, jak Kamil, i nie fundujemy implantów powiększających piersi, jak Iwona (Monika Kufel). Ci ludzie nie są inni – są swoi. Budowanie postaci z krwi i kości, wydobywanie ich z języka, jest poszukiwaniem w obrębie formy, ale bez utraty kontaktu z realizmem. Nieszczęście, którego doświadczają uwikłani w kredyty i niemiłość bogaci ludzie, zdaje się tylko pozornie odległe od codziennych trudów, z którymi mierzą się biedni. W istocie łączy ich depresyjny mianownik, który w spektaklu uosabia Ono (Ana Nowicka). Matka głównego bohatera, ale i zjadliwy narrator, złośliwy głos w makijażu clowna, z balonikiem w ręku. Popkulturowy znak przywołujący nie tylko To, ale i Jokera. Klasowe światy, choć odległe, wspólne są dominującym w nich nieszczęściem. Problem w tym, że ich przedstawiciele owego podobieństwa nie widzą, jedynie wyczuwają. Ich kontakt w postaci romansu Kamila i Iwony nie oferuje ani prawdziwego poznania siebie nawzajem, ani nawet zbliżenia. Zdaje się zresztą, że żadna ze stron na to nie liczy, chociaż obydwie desperacko potrzebują bliskiego człowieka. Jednym z głównych problemów, z którymi muszą się mierzyć, jest bowiem samotność. Wyrastająca z miałkich i powierzchownych relacji rodzinnych i towarzyskich. Zdrada, na którą się decydują, wbudowana w groteskową porno kliszę, może przypominać układ win-win (młodszy atrakcyjny mężczyzna z problemami i zamożna dojrzała kobieta). Po chwili staje się jednak jasne, że jedyne układy, jakie zawierają bohaterowie Innych ludzi to te w ramach lose-lose. Odwrotnie niż w ich relacji z widzami, która oferuje zaskakującą bliskość.
Ma to swoją cenę – jest dotkliwe.
TEATRALNY KLIP O NIEPOPRAWNYM ŚWIECIE
Dominika Bremer, Teatr
Teatr Barakah w Innych ludziach według nowej powieści Doroty Masłowskiej stawia pytania o język: czy to my się nim posługujemy, czy raczej on nami? Innych ludzi Doroty Masłowskiej czyta się jak tekst hip-hopowego kawałka. W swojej rytmiczności, wulgarności i dobitności sprawia wrażenie wyrafinowanej zabawy i operacji na języku oraz obrazie świata, który konstruuje. Gdyby podzielić go na głosy, można by nazwać go partyturą, tekstem dramatycznym czy po prostu strumieniem świadomości. W informacji o obsadzie spektaklu Macieja Gorczyńskiego nie znajdziemy tradycyjnego przypisania aktora lub aktorki do roli, wszyscy wymienieni są w jednym szeregu. Rzeczywiście, niektóre z postaci scenicznych z łatwością identyfikujemy jako kolejnych bohaterów i bohaterki z tekstu Masłowskiej, inne zaś nie dają się z pewnością zidentyfikować. On (Piotr Mateusz Wach) – młody mężczyzna, bez ojca – mieszka z Siostrą i Matką, która uważa go za nieudacznika i niepoprawnego marzyciela bez pracy. Marzy o karierze rapera, żeby móc wykrzyczeć światu całe zło, jakie go dotyka. Ona (Monika Kufel) to dobrze sytuowana reprezentantka wyższej klasy średniej, zamężna, matka. W sytuacji kryzysu mentalnego, uzależniona od leków uspokajających, szuka potwierdzenia swojej wartości w romansie z młodszym mężczyzną. Jak to bywa u Masłowskiej, w Innych ludziach spoglądamy na całą plejadę postaci symbolizujących statusy społeczne, habitusy, środowiska, role kulturowe czy klasowe. W spektaklu rys postaci naszkicowany w tekście Masłowskiej został wyostrzony przez kostiumy – unieruchomiona na wózku sklepowym Matka z pomalowaną jak błazen twarzą (Ana Nowicka); Kamil w koszykarskich spodenkach, luźnej koszulce i sportowych butach; Iwona w sukience i upiętych włosach, z wyrazistym makijażem; Maciek (Paweł Wolsztyński), jej mąż, w przylegającej koszuli podkreślającej niewysportowaną, ale wciąż możliwie atrakcyjną sylwetkę, wąskich garniturowych spodniach i lśniących butach; Aneta (Lena Witkowska) w sportowej bluzie i potarganych dżinsach. Jedyną osobą diametralnie odstającą jest współlokatorka Anety, Justa (Agnieszka Kocińska), która w spektaklu jest atrakcyjną, szczupłą brunetką ubraną, podobnie jak Aneta, w sportową bluzę i luźne spodnie. W tekście Masłowskiej rysuje się raczej jako skryta i pozbawiona stereotypowo przypisywanych kobietom cielesnych cech, które mężczyźni uważają za „atrakcyjne”. Ta „metamorfoza” bohaterki na scenie to może przypadek, ale pokazuje, że ucieczka od spojrzenia innych jest możliwa. Kocińska razem z Nowicką wydają się wskazywać na pęknięcia w świecie przedstawionym właśnie dlatego, że ich bohaterki w najbardziej wyrazisty sposób są uwięzione w opisach na swój temat.
Aneta, dziewczyna pracująca w Rossmanie, grana przez Lenę Witkowską, jest jedną z bardziej przejmujących ról w spektaklu, w dużej mierze przez sceniczną obecność i osobowość samej aktorki. Witkowska ze swoim oryginalnym, niskim i zachrypniętym głosem, wygoloną w połowie głową i wyrazistą mimiką sprawia, że pusta i landrynkowa, niedbająca o nic oprócz lajków na Facebooku Aneta z tekstu Masłowskiej staje się figurą kobiety zakleszczonej w wykluczającym języku.
Można by ją nazwać przeciwieństwem Iwony, ale tak naprawdę obie uwięzione są w równoległych światach, w których to mężczyźni i rynek decydują o ich wartości.
Obie uzależnione od uznania Kamila, nieumiejącego dostrzec ich nieutowarowionej wartości. Uznania chłopaka, który sam jest ofiarą nierówności.
Zdarzenia między postaciami często rozgrywają się w języku, którym się posługują – emocjonalnym, rytmicznym, nieraz wulgarnym. Domyślamy się, że uczucia Kamila do Iwony w dużej mierze wynikają z popędu seksualnego i erotyzacji dojrzałego, kobiecego ciała. Anetę traktuje przedmiotowo, zresztą Iwonę podobnie. Żadna nie jest jego dziewczyną, ale z każdą łączy go relacja seksualna. Co więcej, zarówno Aneta, jak i Iwona widzą w Kamilu erotyczny przedmiot. Iwonie pozwala poczuć się seksowną, ale tym bardziej miesza w jej życiu, podsyca fatalizm i poczucie porażki z małżeństwa opartego na kredycie i dziecku. Dla Anety jest kolejnym dużym lajkiem z Facebooka, tyle że wydarzającym się w realu, ale jednak pustym i pozbawionym prawdziwych emocji. Z kolei Matka Kamila została uwięziona w wózku sklepowym, jak kupowany w wielkopowierzchniowych marketach towar. Relacja Kamila z Matką przekłada się na jego relacje ze wspomnianymi wyżej kobietami: bohater widzi w nich towary, nic więcej. On zaś jest biednym i upodlonym przez życie konsumentem. Zarówno on, jak i bohaterki spektaklu aż domagają się wyemancypowania z ról społecznych, które z pogardą nadał im świat. Matka komentuje zachowania syna i świat przedstawiony wokół niej. Zdaje się być jedną z najważniejszych postaci w spektaklu. Przez innych postrzegana jako błazen, sama zdaje się widzieć i wiedzieć więcej. Szczególnie w jednej z ostatnich scen, która symuluje narkotyczny high. Matka wdycha w niej hel i w jeszcze bardziej prześmiewczy i „niepoważny” sposób wypowiada swoje kwestie. Pozostaje jednak ignorowana, bo przecież tak nieważna, tak śmieszna i tak nierzeczywista. Możliwa do zrekonstruowania po lekturze tekstu Masłowskiej fabuła, relacje pomiędzy postaciami, a nawet chronologia wydarzeń – nie są tutaj istotne. Bohaterowie i bohaterki spektaklu pojawiają się na scenie, mówią teksty, ale nie rozmawiają ze sobą. Wypowiadają słowa, nie patrząc na partnera lub partnerkę dialogu. Przy tym wszystkim wprawieni są w kompulsywną choreografię, jakby to nie oni posługiwali się językiem, ale bardziej język nawigował ich ruchami. Postacie w tekście Masłowskiej opowiadane są językiem. Trochę literackiej i społecznej wrażliwości pozwala dostrzec, że to nie jest ich język, a jedynie wypreparowany w autorski sposób dialekt, czerpiący ze świata mediów, ze stereotypów i z prawdziwych praktyk społecznych grup, z których wywodzą się bohaterowie tej rzeczywistej i nierzeczywistej równocześnie opowieści. W spektaklu Gorczyńskiego postacie dodatkowo widziane są przez strój i słuchane przez oprawę dźwiękową zespołu Cukry i Piotra Korzeniaka. Wsłuchując się w muzykę, z jednej strony odnajdujemy kulturę klubową, raperską, z drugiej – tradycyjną (szczególnie w scenie, w której Ana Nowicka i Agnieszka Kocińska komentują zachowania Kamila przy pomocy białego śpiewu). W tekście Masłowskiej mieszają się porządki – społeczne, klasowe, ekonomiczne. W spektaklu Teatru Barakah wybrzmiewa to zarówno w stworzonym tyglu postaci, potrzeb i żądz, jak i w muzyce, która jest niejednoznaczna. Należy wspomnieć także o ruchu scenicznym i choreografii autorstwa Piotra Mateusza Wacha. Wszystkie postaci są w nieustannym ruchu, pocą się, męczą fizycznie.
Z jednej strony oddają w ten sposób dynamikę stołecznego miasta, z drugiej symbolicznie ukazują ciężar funkcjonowania w więzieniu języka. Teatralny makijaż spływa po twarzy Iwony, ciało Kamila błyszczy się od potu pod koniec spektaklu, koszula Macieja jest mokra, a włosy rozczochrane. Postacie funkcjonują w brudnym świecie, który ich samych doprowadza do jeszcze większego rozpadu. Przestrzeń scenograficzna, o ile ciekawa i hipnotyzująca, pozostaje neutralna wobec siły znaczeniowej języka. Wypowiedzi bohaterów tekstu Masłowskiej są seksistowskie, homofobiczne, klasistowskie, rasitowskie, są tym, czym karmi nas świat codziennie, tym, w czym każe nam funkcjonować i nazywa to zastaną rzeczywistością, której nie można zmienić. Bez dwóch zdań postacie te są fatalistyczne – nadzieje na zmianę są nikłe (wydanie płyty przez Kamila czy powtórne poczucie się atrakcyjną, a może nawet prawdziwie pokochaną przez Iwonę), bohaterowie i bohaterki Innych ludzi nie są w stanie przeprowadzić tej zmiany. To wszystko jednak nie powinno sprawiać, że i my popadniemy w fatalizm, tracąc wszelką nadzieję. Należy pamiętać, że Masłowska tworzy literacką fikcję, wywiedzioną oczywiście z faktycznych sytuacji społecznych. Właśnie fikcja i niezwykle twórcza hiperbola powinny skłonić nas do autorefleksji – czy to my posługujemy się językiem, czy on nami? Inni ludzie Macieja Gorczyńskiego, z muzyką Cukrów i Piotra Korzeniaka oraz choreografią Piotra Mateusza Wacha, to teatralny klip muzyczny, ukazujący nieczystą złożoność systemowych rozgrywek, których jesteśmy zawodnikami i zawodniczkami, skazanymi na przegraną.