top of page
Anna Waklulik GRUPA KRWI, fot. Iowna Bandzarewicz (9).jpg

Grupa krwi

Dramat Anny Wakulik, rozpięty jest wokół dwóch tematów przewodnich. Pierwszym z nich jest konflikt między wolnością a potrzebą stabilizacji. Jak siedzieć w tej „strefie ciszy” w drodze skądś dokądś, z nadzieją na wydarzenia i wielkie sprawy, i jednocześnie mieć swój kubeczek, swoją pościel i kapcie zawsze przy sobie. Drugi temat ogniskuje się wokół problemu społecznego zła, którego przyczyną jest nieprzepracowana pamięć o doświadczających przemocy (ekonomicznej, seksualnej i kulturowej) i zadających przemoc przodkach: chłopach i właścicielach folwarków, pokutujący w polskiej rzeczywistości jako konflikt klasy ekonomicznie uprzywilejowanej i prekariatu.

 

Konflikt, który za autorką „Grupy krwi" nazwać można nieuświadomionym i pozaintencjonalnym, a który zarówno autorka, jak i postaci dramatu próbują najpierw zbadać, a potem w finalnym, anarchicznym geście – rozbroić.

 

„Grupa krwi"prowokuje do postawienia kilku pytań: czy możliwa jest systemowa naprawa niesprawiedliwości, czy raczej przeciąć ją można jednym, anarchicznym działaniem? Czy zło drzemiące w ludziach, nie pozwalające im na porozumienie ma swoje źródło w systemowej przemocy? Jakie są granice szczerości i próby autentyczności w kontakcie z innymi ludźmi? Czy teatr jest w stanie przepracować historyczne krzywdy? Jakie są źródła hierarchii społecznych? I wreszcie czy ważniejsza jest stabilizacja i bezpieczna praca, czy poczucie wolności?

 

Spektakl został zrealizowany w ramach projektu „Dramatopisanie”, którego organizatorem jest Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, a środki na jego realizację pochodzą z budżetu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

„Dramatopisanie” to rozpoczęty w 2020 program stypendialny służący wspieraniu polskiej dramaturgii współczesnej.

Tekst

ANNA WAKULIK

Reżyseria, adaptacja, montaż projekcji video, trailer

MACIEJ GORCZYŃSKI

Scenografia, kostiumy, reżyseria światła, projekcje video

IWONA BANDZAREWICZ

Obsada

ADAM BORYSOWICZ, WOJCIECH MARCINKOWSKI,

KATARZYNA PAŁKA, KSENIA TCHÓRZKO

Muzyka

SZCZEPAN POSPIESZALSKI

 

Muzyka (Wokal)

ANNA BOCHNAK - FRYC

 

Sesja zdjęciowa

IWONA BANDZAREWICZ

Światło

TOMASZ MIERZLIKIN

Dźwięk

CEZARY REINERT

Inspicjent

JUSTYNA MOCZULASKA

 

Produkcja

NOWY TEATR im. WITKACEGO w SŁUPSKU

Premiera

24 września 2022

Zdjęcia ze spektaklu

Sesja zdjęciowa

IWONA BANDZAREWICZ

NAGRODY

Wyróżnienie Gazety Świętojańskiej w kategorii ,,najlepszy spektakl dramatyczny"

Wyróżnienie Gazety Świętojańskiej w kategorii ,,najlepszy spektakl zaangażowany"

Wyróżnienie Gazety Świętojańskiej w kategorii ,,najlepszy scenariusz / dramat" (Anna Wakulik)

Wyróżnienie Teatru dla Wszystkich w kategorii ,,najlepsze wystawienie nowych polskich sztuk"

Finał IX Konkursu Fotografii Teatralnej w kategorii ,,Zdjęcie sezonu" (Iwona Bandzarewicz)

GLEBAE ADSCRIPTI
Anna Jazgarska, Teatr

Anna Wakulik i Maciej Gorczyński w Grupie krwi otwierają przestrzeń do rozmowy o systemowej przemocy i instytucjonalnym uprzedmiotowieniu – o chłopstwie zarządzanym przez ziemiaństwo.

Grupa krwi Anny Wakulik to jedna z dwóch, obok Wolnego strzelca Ishbel Szatrawskiej, zwycięskich sztuk drugiej edycji „Dramatopisania”, konkursowego programu stypendialnego realizowanego przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Dramat rozgrywający się we dworku „gdzieś pomiędzy Gdańskiem, Gorzowem, Białymstokiem a Krakowem” i opisujący wieczorno-nocne spotkanie rodzeństwa wychodzi z punktu wielowątkowych zależności rodzinnych, aby wkroczyć niespodziewanie na terytorium przemilczanej historii polskiego niewolnictwa.

Przedstawienie w reżyserii Macieja Gorczyńskiego w Nowym Teatrze jest jedną z trzech adaptacji Grupy krwi planowanych w ramach „Dramatopisania”.

Co ciekawe, słupski teatr został wskazany do realizacji zwycięskiego tekstu już po raz drugi: w ubiegłej edycji Iwo Vedral wyreżyserował Ciemną Wodę Amanity Muskarii, sztukę, która prześwietla niewielką społeczność wyimaginowanej polskiej wsi, dotkliwie punktując realne cechy polskiej osobowości – magazynowaną latami złość, pokoleniowe skonfliktowanie, obłudę. Akcja dramatu Anny Wakulik również wpisana została w krajobraz polskiej prowincji – tam, w sielskich okolicznościach ziemiańskiego dworku spotykają się Anna (Ksenia Tchórzko), Michał (Adam Borysowicz), Rita (Katarzyna Pałka) i Michał (Wojciech Marcinkowski).

Zabytkowe mury budowli, którą historia i sztuka zmitologizowały jak żadną chyba inną w polskiej kulturze, staną się dla nich przestrzenią przymusowej konfrontacji z demonami, tak osobistymi, jak i tymi o charakterze wspólnotowym, a także, co najbardziej porażające – społecznie konsolidującym.

Iwona Bandzarewicz, autorka scenografii, kostiumów i projekcji wideo, skomponowała przestrzeń na kształt dworkowego salonu: kulisy i głębię sceny otaczają wysokie, jasne ściany. Wnętrze „salonu” zajmują okryte białymi prześcieradłami meble – w rozmytych przez miękkość płótna kształtach rozpoznajemy kanapę i jadalniany stół z krzesłami. Środek ściany w głębi sceny stanowi wejście do salonu – szerokie i zaznaczone grubą framugą.

W pierwszych chwilach przedstawienia nad nim właśnie widzimy wizualizację wideo: czarno-biały film przedstawiający kobiecą twarz, do której za pomocą białej taśmy przyklejane są kwiaty. Z każdym kolejnym gestem przytwierdzenia kwiatu, wykonywanym do dźwięków wyśpiewywanej krystalicznie czystym głosem ludowej pieśni (Anna Bochnak-Fryc), twarz staje się coraz trudniejsza do rozpoznania, coraz bardziej niewidoczna, ukryta.

Ten otwierający dla konstrukcji całego przedstawienia obraz pełen jest piękna, ale i niepokoju wynikającego z zespolenia w jego wnętrzu gestów afirmacyjnych i opresyjnych, jeszcze trudnych do zwerbalizowania, ale już mocno wyczuwalnych. W pierwszym, czysto wrażeniowym odbiorze skupiamy się jednak przede wszystkim na wizualności nagrania. Wraz z upływem scenicznego czasu ruchomy obraz znikającej pod kwiatami kobiety stawać się będzie coraz bardziej czytelny.

Pełne, potworne w swoich sensach zrozumienie metafory przyniesie dopiero finał przedstawienia.

Kiedy milknie inicjujący akcję śpiew, w przestrzeni salonu pojawiają się pierwsze postaci: Anna i grany przez Adama Borysowicza Michał. W tle rozbrzmiewa nienachalnie śpiew ptaków, rodzeństwo zaś dyskutuje ściszonymi głosami o powodach swojej wizyty w tym obcym dla nich miejscu. Bo nie mamy wątpliwości, że wytworny salon ziemiańskiego dworu to dla nich terra incognita. Wskazują na to ich ciała, struchlałe Anny i nerwowo drepczące Michała, dają to do zrozumienia ich stroje – tanie, nieporadnie eleganckie. Z minimalistycznych, konkretnych komunikacyjnie fraz Anny Wakulik szybko dowiadujemy się, że Anna i Michał zostali spadkobiercami prasowego potentata, że dworek jest ich rodową siedzibą, bowiem zmarły milioner okazał się być ich dziadkiem. Ci zaś, którzy po chwili z szerokimi uśmiechami witają rodzeństwo – Rita i (też) Michał – to również jego wnuczęta, z tą jednak różnicą, iż przestronny pokój białego dworku stanowi ich naturalne środowisko bytowania.

W tych pierwszych partiach adaptacji Maciej Gorczyński głęboko empatyzuje z intencjami tekstu Wakulik – precyzją w opisywaniu rzeczywistości, namacalną wręcz konkretnością wyłaniających się kształtów, sytuacji i emocji.

A jednocześnie reżyser z ogromną wprawą zaznacza wszystkie białe plamy w pejzażu zbudowanym przez autorkę sztuki, wszystkie jego dwuznaczności i zaciemnienia – za pomocą nieprzystających do dialogowego rytmu zamilknięć, poprzez drobne ruchy ciał całej czwórki, ich zastygnięcia. Po chwili spoglądania na sceniczny mikroświat zauważamy, że jasne ściany salonu to mozaika z pozostałości po niedokładnym zdrapywaniu nałożonych jedna na drugą warstw farby. Szybko domyślamy się, że podobną pracę – odkrywania kolejnych pokładów znaczeń – wykonają nasi bohaterowie i bohaterki, wpisani w sytuację sceniczną zapowiadającą teatralny melodramat na wzór dziewiętnastowiecznych klasyków, z tajemniczym spadkiem i odnalezionymi po latach krewnymi. Ta intuicja równie szybko znajdzie swoje potwierdzenie w linii fabularnej dramatu, ale też niemal równocześnie ów paradygmat (potraktowany w całym scenicznym konstrukcie z błyskotliwą ironią) zostanie przekroczony.

„[…] ja jestem ktoś, kto nigdy nic nie odziedziczy, jestem człowiekiem, który od piętnastego roku życia wie: tylko praca i praca, będziesz jadł, żeby mieć siłę do pracy, będziesz się żenił, żeby ktoś ci ulżył w pracy, będziesz robił dzieci, żeby mieć cokolwiek poza pracą, będziesz się bał, że nie będziesz miał pracy” – mówi Michał, brat Anny, budowlaniec z Londynu i ojczym brzydkiego Patryczka. Anna Wakulik niemal hasłowo konstruuje postaci swojego dramatu, a w jej zwięzłym, pośpiesznym i wyrazistym języku wyrastają bohaterowie i bohaterki w pełnym spektrum biograficznych możliwości, ze zdefiniowaną przeszłością i najbardziej prawdopodobnymi przyszłymi losami. Michał to wstawanie o świcie, anonimowość, wieczne poczucie braku i egzystencjalnej drugorzędności. Anna – trzysta trzydzieści sześć rat kredytu hipotecznego za patokawalerkę, umowa na czas nieokreślony, samotność. Ich biograficzne przeciwieństwa to Michał, historyk i prezes fundacji, delektujący slow life koneser Kapitału Piketty’ego. Jego siostra Rita jest malarką o prawniczym wykształceniu, uprawiającą rośliny przywiezione z Bali, wiadrami pożerającą xanax.

Zespół aktorski bez wyjątku znakomicie wygrywa wpisane w te postaci oczywistości, pretensjonalne klisze, rozbijające naszą poznawczą pewność niuanse.

Bo Maciej Gorczyński w pełni korzysta z przewrotności tekstu Wakulik i trzyma nas w ciągłej niepewności, lawirując między przewidywalną rodzinną dramą a czymś, co ją poprzedziło, jakąś skrajną ciemnością wyzierającą zza fabularnego truizmu. Teatralnie – począwszy od pierwszej sceny, większa część przedstawienia przywołuje na myśl kadry z rodzinnego albumu (jego ironiczną, najbardziej dosłowną parafrazę stanowi scena wspólnego selfie), pozostaje statyczna w swojej formie i w kompozycji poszczególnych fragmentów, które modelowane są delikatnie za pomocą świateł.

Moment rozbicia tak pobudowanej rzeczywistości z jednej strony jest przez nas oczekiwany i wynikający z niebywale misternie przygotowywanych do tego narzędzi,

z drugiej jednak – jego charakter staje się tak druzgocący, że trudno pozbierać się nam w obliczu ogromu społecznego zła, o którym Wakulik i Gorczyński opowiadają.

Historia pradziadka Michała i „jego chłopki Andzi” (bo wszystkie one były Andziami lub Kaśkami, dla odróżnienia chama od pana) otwiera bowiem przestrzeń do rozmowy o systemowej przemocy, o niewyobrażalnym wyzysku,

o instytucjonalnym uprzedmiotowieniu. O chłopstwie zarządzanym przez ziemiaństwo. O Andziach gwałconych przez Michałów, o ich współczesnych potomkach i potomkiniach, którzy i które bez sprzeciwu powtarzają opresyjne, rażąco niesprawiedliwe ustawienia społeczne sprzed wieków. O posiniaczonych kobiecych twarzach demaskujących mit „wsi spokojnej, wsi wesołej”.

Kiedy Maciej Gorczyński ujawnia faktyczne fundamenty losów obu rodzeństw, semantycznej ciemności zaczyna towarzyszyć mrok scenicznej przestrzeni.

Teatralne kadry ciemnieją, ruchy postaci stają się bardziej gwałtowne, ich głosy – donośne i przejmujące. Na ścianach salonu pojawiają się czarno-białe fotografie przodków i przodkiń całej czwórki, które niczym lustra odbijają w sobie Annę, Ritę i Michałów. Odbijają, co istotne, nie tak, jak by sobie tego oni życzyli – podając w wątpliwość dotychczasowe tożsamości, podważając i dekonstruując. Maciej Gorczyński w tym całym znaczeniowym rozproszeniu buduje najważniejszą, zarazem najbardziej poruszającą scenę przedstawienia, scenę symbolicznej kary i nagrody, krzywdy i zadośćuczynienia, poniżenia i oczyszczenia, w której splatające się wzajemnie, konwulsyjne opowieści, znakomicie zagrane przez Wojciecha Marcinkowskiego i Katarzynę Pałkę, stają się teatralnym ekwiwalentem badań Kamila Janickiego (Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa) czy Kacpra Pobłockiego (Chamstwo).

Finał przedstawienia Macieja Gorczyńskiego, rzeczy świetnej teatralnie i po prostu ważnej, proponuje, zgodnie z literackim oryginałem Anny Wakulik, anarchistyczny gest jako pomysł na rozwikłanie sprawy klasowości, wynikających z niej nadużyć i dysproporcji. Fantazmatyczny, oniryczny w swojej kompozycji „koniec” finalizuje losy bohaterów i bohaterek, jednak w szerszej, pozateatralnej perspektywie – ma charakter otwierający i wspierający raczkującą dopiero rozmowę o cierpieniu pańszczyźnianych niewolników i współczesnym pokłosiu tych niezadośćuczynionych dotąd krzywd.

KORZENIE
Tomasz Mlącki, Dziennik Teatralny

Tajemniczy, stary dom w urokliwej okolicy, sterane czasem wnętrze, meble w poszarzałych pokrowcach, niczym w całunie, to sceneria spotkania, którego nikt nie chciał, nie przewidywał, nie śnił o nim nawet. Na scenie pojawiają się dwa rodzeństwa, jedno wchodzi doń z widowni, sugerując tym sposobem, że historia, którą za chwilę zobaczymy dotyczyć może każdego, wszyscy bowiem możemy znaleźć się w pętli czasu, utknąć w dyskomfortowej sytuacji kryzysu tożsamości, wszyscyśmy przecież niejako stąd i znikąd.

Pierwsze rodzeństwo to ludzie przeciętni, choć bardzo różni. Anna jest minimalistką, osobą nadspolegliwą, konformistyczną, uważa, że dobrze mieć marzenia, ale niespecjalnie ją boli, gdy się nie spełniają, zatem dryfuje przez życie nie cierpiąc nadmiernie. To klasyczny korpoludek, jeden z najmniejszych trybików w społecznej machinie, singielka z kredytem na 28 lat za 28 metrów kwadratowych, umową na czas nieokreślony – zakotwiczona w strefie domniemanego bezpieczeństwa.

Michał 2. jest jej przeciwieństwem – ambitny, asertywny, naturalny. To człowiek z budzącą się pasją, buntownik in spe, budowlaniec z Londynu, raczej antysystemowy, po odmowie kredytu.

Druga para to ludzie sukcesu. Michał 1. jest dziennikarzem – celebrytą, to postać empatyczna, choć momentami ocierająca się o kabotyństwo, inteligent - idealista, wolontariusz budujący studnie w Darfurze. Budzi solidną sympatię. Rita, niegdysiejsza prawniczka, obecnie artystka, to figura zdecydowana, by nie rzec zaborcza, przyzwyczajona do tego, być iść do przodu, nie patrząc na cenę. Bywa prowokacyjna, antypatyczna, cynicznie szczera lub nieprzenikniona, w zależności od potrzeb i okoliczności. Widownia jej raczej nie pokocha.

Spotkanie jest konsekwencją testamentu właściciela tajemniczego dworu, który staje się katalizatorem tyleż niespodziewanych, co niechcianych zmian, uchyla wrota czasu, stawia osoby dramatu w sytuacji, w której trudno im się będzie odnaleźć, brutalnie uświadamiając, że dość wyświechtane retorycznie stwierdzenie, iż jedyna pewność w życiu to jej brak, może stać się ciałem, zawsze i wszędzie. W narracji pojawia się wspólny pradziadek o znaczącym imieniu Michał, dwie prababki, ognisty mezalians, co tworzy zagmatwaną historię, rodzącą sekwencję problemów, z których majątek do podziału jest najmniejszym ze wszystkich.

„Grupa krwi" to dramat rzadkiej urody, subtelny i bezlitosny jednocześnie, koncentrujący się na kwestiach tożsamości, korzeni, na anatomii zmiany, analizie tyleż koniecznej, co wypieranej transgresji. Tekst stanowi wnikliwą wiwisekcję roli trafu w życiu, determinizmu ciągnącego się przez pokolenia, fatalizmu, który potrafi niepodzielnie dzielić i rządzić w społecznym kontekście. Pokazuje jak genetyczny przypadek, chwilowa fascynacja, uprzedmiotawiająca kobietę, może ekskluzywnie określić przyszłość pokoleń, jednych moszcząc w zasobności dworu, innych spychając w nędzę chłopskiej chaty, z szyderczą rekompensatą w postaci przysłowiowych dwóch mórg i krowy. Tak to byt określa predestynację, w świadomości przekleństwa braku równych szans. Dramat stawia istotne, otwarte pytania – po czyjej stronie leży wina, czy można ją odpokutować, czy jest szansa i potrzeba kary i zadośćuczynienia. Grupa krwi jest przecież czymś co dane jest raz na zawsze, a ich mieszanie powodować może nieobliczalne konsekwencje...

Dramaturgicznie tekst ewoluuje z ostrej rodzinnej psychodramy, idącej tropami Strindberga, Bergmana, a ze współczesnych Yasminy Rezy czy Marka Modzelewskiego, gdzie spotkanie osób pozornie sobie bliskich staje się ringiem bezlitosnego, ironicznie – sarkastycznego, dialektycznego starcia, do czasu, gdy w akcie III rodzi się społeczny, choć kameralny arcydramat, ponad czasem i pokoleniami, z cieniami Wesela, a raczej Wesel, od Wyspiańskiego po Smarzowskiego.

Gdzie przepełniona cieniami historii szafa, z nieustannie wypadającymi szkieletami, przypomina o rachunku krzywd, których swojska dłoń też nie przekreśli.

Cytując Annę Wakulik – to „ten moment w sztuce, kiedy kończy się ironia, a zaczyna powaga. I w życiu też."

Trzeci akt dramatu jest dynamicznym, poruszającym kontrapunktem, przełamaniem narracji i granic gatunku, stanowi o odpowiedzialności za przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, mówi o trudzie zmierzenia się z prawdą, szokująco nieakceptowalną, która może wpłynąć na poczucie bezpieczeństwa i zburzyć oswojony, uporządkowany światek, stawiając człowieka przed arcytrudnym wyzwaniem. To doborowy psychothriller, w którym lawinowo narasta świadomość, że tak pracowicie zbudowana i zaaprobowana tożsamość okazuje się być tylko kostiumem, nieswoją skórą. Najbardziej zapada w pamięć scena nieoczekiwanej zamiany miejsc, symbolicznej dziejowej sprawiedliwości o klasowym podtekście, moment wejścia delikatnych stóp w rozdeptane i dziurawe buty przodków, dającej bolesną,

lecz konieczną lekcję społecznej historii. Chłopskie dybuki wcielają się w tych, którzy mieli więcej szczęścia na targowisku losu, wypowiadając długą litanię krzywd,

listę nienaprawialnych przewin, monotonny, wciskający w fotel krzyk pokoleń żyjących w upodlającej nędzy.

W słupskim przedstawieniu na szczególne podkreślenie zasługuje spójna, konsekwentna reżyseria Macieja Gorczyńskiego, kondensująca przesłanie dramatu w sposób niedający oderwać oczu od sceny. Scenografia Iwony Bandzarewicz jest dyskretną, lecz nader czytelną ramą spektaklu, a pomysł videosupraporty rewolucyjnie oryginalny. W obsadzie trzeba koniecznie wyróżnić Adama Borysowicza jako Michała 2. Aktor zalicza kolejną, po „Ciemnej wodzie" wybitną kreację, budowaną z nieskrywaną pasją. Z kolei Katarzyna Pałka, jako Rita, zdecydowanie prowadzi widza przez meandry skomplikowanej osobowości postaci. Duże brawa.

Otrzymaliśmy mądre, wzruszające, niepozostawiające nikogo obojętnym przedstawienie, tak ważne w społeczeństwie melanżu grup społecznych, mocno historycznie wymieszanego, gdzie tożsamość może znaczyć wszystko i nic, stawiające szereg istotnych pytań. Czy krzywdy da się naprawić, czy ten gest cokolwiek znaczy i daje, wreszcie czy teatr może być terapią. Spektakl w Nowym Teatrze daje katharsis i nadzieję, choć metoda jest radykalna. „Grupa krwi" pozwala na jakże nieoczywistą konstatację, że nie tylko przyszłość jest niepewna i nieznana, lecz ten walor dotyczy także przeszłości, jakby wbrew myśli Seneki, wartej cytatu: „Na trzy okresy dzieli się życie: na przeszły, teraźniejszy i przyszły. Z tych trzech ten, w którym żyjemy, jest krótki, ten w którym dopiero będziemy żyli – wątpliwy, ten w którym już żyliśmy – pewny. Jest to okres, do którego los stracił wszystkie prawa, i nikt już nie może na niego rozciągnąć swojej władzy." Czyżby?

PREDYZPOZYCJA GENETYCZNA Katarzyna Szczęsna, Dziennik Teatralny

„Grupa krwi" to spektakl powstały w ramach drugiej edycji projektu „Dramatopisanie", wspierającego polską dramaturgię współczesną. Brzmi on intymnym głosem młodych przedstawicieli narodu, który rany z przeszłości lubi nosić jak ordery.

Czytając o spektaklu w teatralnej zapowiedzi dowiaduję się, że skupia się on na dwóch problemach – jednym jest indywidualne rozdarcie między potrzebą stabilizacji a potrzebą czegoś więcej, drugim – masowy nowotwór nierówności społecznej, który wybrzmiewa z przeszłości echem wykorzystywania warstwy chłopskiej.

Obecne do dziś skutki grzechów sprzed lat to temat duży, obawiam się, że moja błogosławiona ignorancja historyczna nie pozwoli mi tak naprawdę usłyszeć, co sztuka do mnie mówi. Ale z drugiej strony – odwieczny konflikt człowieka, zwłaszcza tego, który dorosłość dopiero zaczyna szturmować. Zagwozdka zdecydowanej większości, moja prywatna też, zainteresowanie wzbudzone. Z wiarą, że jak zobaczę, jak to komuś innemu jest źle z tych samych, napędzanych niedzielnym egzystencjalizmem powodów co mi, to może mi się poprawi, jak również z nadzieją, że ze szkoły pamiętam więcej niż myślę – idę.

Spektakl chce w nas wywołać niepokój. Nie ukrywa tego. Reżyser już na samym początku daje nam swojego rodzaju zwiastun tego, czego doświadczymy w tym stosunkowo niedługim – nawet nie dwie godziny – spektaklu. Otwiera go czarnobiałym filmem wyświetlanym na ścianie. Portret kobiety. Kobieta trochę smutna, głównie nieobecna. Niby patrzy z ukosa na publiczność, ale tak naprawdę nie widzi. Nagle muzyka – ludowa piosnka, miły głos delikatnymi słowy opowiada nam o dziewczynie, która popełnia samobójstwo po tym, jak zostaje zgwałcona. Oczywiście, wszystko między wierszami, słyszymy tylko o utraconym wianku.

Kobieta na filmie stopniowo pokrywa swoją twarz kwiatami – przykleja je plastrami w miejsca newralgiczne, tam, gdzie ślady przemocy byłyby najbardziej widoczne.

Ale zaczyna się, niby, niewinnie. Rodzeństwo z ubogiej rodziny – Anna (Ksenia Tchórzko) i Michał Antoni (Adam Borysowicz) – przybywają do dworku, na wsi, gdzieś (jak to określiła pani Wakulik – „dworek gdzieś między Gdańskiem, Gorzowem, Białymstokiem a Krakowem"1). Przybywają na wezwanie drugiej pary rodzeństwa, to jest Rity (Katarzyna Pałka) i Michała (Wojciech Marcinkowski), wnucząt właściciela dworku, który w testamencie pół majątku przepisał zaginionym krewnym, którymi rzekomo mają być Anna i Michał Antoni. W trakcie obficie zakrapianej alkoholem rozmowy dowiadujemy się, co stało się za czasów pradziadka Michała, ogniwa łączącego dwie pary. Stopniowo przechodzimy od niejednoznacznych sugestii – bo przecież wiemy, co się stać musiało, żeby były i dzieci, i wnuki – do otwartych oskarżeń, już nie tylko o przemoc seksualną. Poza rozliczaniem przodków, widzimy też wymianę zażaleń między rodzeństwem, w obu przypadkach.

Tu ważne jest podkreślenie tego, że ich problemy i spory są bezpośrednim tworem środowiska (sytuacji finansowej), z którego się wywodzą. Anna i Michał Antoni wytykają sobie to, jak każde z nich próbuje poradzić sobie w życiu pomimo biedy; debatują konformizm kontra aspiracje do czegoś więcej i ostatecznie słyszymy zgodę w ich wspólnym przekonaniu, że jak w błocie się urodzisz, to w błocie umrzesz. Z kolei Rita i Michał, częściowo nieświadomi (czy też niechcący sobie uświadomić) własnej hipokryzji, oskarżają się o pijawcze wykorzystywanie uprzywilejowanej pozycji, w jakich stawia ich pochodzenie z bogatej rodziny. Szczególnie głośno wybrzmiewają słowa Rity, która wyrzuca Michałowi, że jego filantropia wobec biedniejszego rodzeństwa jest możliwa tylko dzięki temu, że go na wyrzuty sumienia stać, że historią przejmuje się za pieniądze (pra)dziadka.

Spektakl jest utrzymany w kameralnym klimacie, czworo aktorów na scenie, kilka mebelków, jedno pomieszczenie – minimalistyczna makieta prezentująca problem dotyczący całych grup społecznych. Aktorzy spisują się znakomicie, ze sceny bije tą charakterystyczną niezręcznością znaną nam wszystkim ze spotkań z rodziną dalszą, bardziej obcą niż współpasażerowie w pociągu. Szczegół o ogromnym znaczeniu – zauważalna jest łatwość w przebywaniu obok siebie między rodzeństwem, natomiast gdy postaci mają wejść w fizyczną interakcję z nie rodzeństwem, wkrada się między nich napięcie i swoista nieporadność, zagubienie.

Największe wrażenie sprawiła na mnie jednak gra pań. Katarzyna Pałka subtelnymi zmianami w mimice daje nam od początku znać, że coś w całym tym naładowanym odruchami serca geście dzielenia spadku, zwyczajnie, śmierdzi. Jej przepełniona ledwo skrywaną niechęcią gra w rodzinną farsę wręcz wyzywa nas, widzów, wymusza na nas próbę odgadnięcia, co tak 1 Wszystkie cytaty pochodzą z: Wakulik, A. (2021) Grupa krwi, Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, w ramach serii Dramatopisanie. naprawdę kryje się za ostatnią wolą dziadka. Bo przecież, bądźmy szczerzy, nie zadośćuczynienie.

Szczególna uwaga należy się też Kseni Tchórzko za niewiarygodnie płynnie przeprowadzenie postaci Anny od kobiety potykającej się o własne słowa do kobiety dyrygującej ostateczną konfrontacją z prawdą, z przeszłością, z głosami ludzi bez głosu. Anna zarządza anarchistycznym finałem, który dyskomfort zarówno postaci, jak i widzów, wynosi na najwyższy poziom. Tu znów brawo dla pani Pałki za końcowy monolog, którym wywołała u mnie – dosłownie – ciarki.

Atmosferę przekradającego się powoli na środek sceny niepokoju bardzo sprawnie buduje współpraca muzyki i efektów dźwiękowych (Szczepan Pospieszalski), scenografii (Iwona Bandzarewicz) oraz świateł (Tomasz Mierzlikin, Iwona Bandzarewicz). Hipnotyzująca muzyka i wszechobecność odgłosów wsi za oknem sprawia, że cisza następująca po ich zniknięciu dzwoni w uszach o wiele głośniej, niż powinna. Ściany tego rzekomo bogatego, pięknego dworku są puste, pokryte tapetą, która przywołuje na myśl zniszczenie. Ściany pokryte ranami, które w czerwonym świetle dominującym niektóre sceny zmieniają się w plamy krwi, zmieniają pomieszczenie w rzeźnię, jak to wcześniej określiła dom Anna.

Poza niepokojem, sztuka nasycona jest przykrą ironią. Dominującą kwestię dziedziczenia winy Rita ośpiewuje pijacką przyśpiewką, która w adaptacji pana Gorczyńskiego zostaje rozwinięta o zwrotki tłumaczące, iż „jebią ci życie mamcia z tatkiem" dlatego, że im wcześniej ich rodzice ten natłok win pokoleniowych podarowali. W najgorętszych punktach kłótni i ujawnień prawdy padają frazy naładowane naszym dobrym swojskim gorzkim humorem – nie można się nie zaśmiać, mimo że do śmiechu nie jest nikomu. Rewelacja burząca fundamenty czterech żyć zdaje się być środkowym palcem od losu skierowanym do wszystkich postaci, bez wyjątku.

„Grupa krwi" okazała się być czymś zupełnie innym niż oczekiwałam. Kwestia prywatnej rozterki dotyczącej zadowolenia własnym kątem a żądaniem od życia czegoś więcej niż minimum komfortu była zdecydowanie mniej obecna, wręcz przyćmiona tym żalem zarówno za przeszłość, jak i teraźniejszość. Niewiarygodne, jak głębokie okazują się być – gdy już zaczniemy w nich grzebać – rany przekazywane z pokolenia na pokolenie.Jak pozycja, w której urodzeni zostali nasi przodkowie, determinuje, gdzie jesteśmy obecnie. Jak możemy zostać osądzeni za coś, czego nie zrobiliśmy, bo nas „tam nie było".

Jak predyspozycja genetyczna decyduje o tym, czy ewoluujemy od pucybuta do pucybuta, czy od milionera do miliardera, parafrazując słowa Michała Antoniego – nawet jeśli nie miał do końca racji, bo tak naprawdę chodziło mu o fenotyp.

PEŁNA ZGODA W RODZINIE
Anna Czerny - Marecka, Mateusz Marecki, Głos Pomorza online

Najnowsza premiera Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku to spektakl, który warto obejrzeć, a potem przemyśleć i przedyskutować. To wnioski płynące z dwóch recenzji napisanych przed dwoje recenzentów z dwóch pokoleń: Annę Czerny-Marecką i Mateusza Mareckiego.

 

Anna Czerny-Marecka: Na scenie wnętrze pałacowego salonu. Meble przykryte prześcieradłami. Wnętrze monochromatyczne, w zależności od światła fioletowawe lub czerwonawe. W ciszy na widownię patrzy piękna młoda dziewczyna. Twarz rzucona z projektora na ścianę pokrywa się małymi kwiatkami. Płynie piosenka ludowa.

O siostrze, która niosła braciom jedzenie na pole, ale zatrzymali ją Kozacy. Już do domu nie wróciła…

Wchodzą pierwsi bohaterowie: Anna i Michał. Ona – pracownica korpo, z kredytem i marzeniem, żeby mieć umowę na czas nieokreślony. On – Bob Budowniczy. Haruje na angielskich budowach. Rodzeństwo z traumatycznym dzieciństwem. Kłócą się. Brat, w przeciwieństwie do siostry, buntuje się przeciwko swojemu marnemu życiu.

Potem pojawia się druga para. Są u siebie, bogacze. Rita to szalona artystka, odnosząca światowe sukcesy. Jej brat wydaje się pięknoduchem. Ma fundację, która kopie studnie gdzieś w Afryce. Filantrop. Na biednych, w przeciwieństwie do siostry, patrzy z zaciekawieniem. I protekcjonalnie. Taki wielki, dobroduszny pan łaskawie doceniający mozół i trud zwykłych ludzi.

Te dwa tak różne rodzeństwa łączą więzy krwi. Bo pradziadek bogaczy przespał się (a może zgwałcił – okaże się dalej) prababcię biedaków, chłopkę pańszczyźnianą.

I teraz spotykają się w pałacu dziadka, dość obrzydliwego dziennikarza, aby podzielić się spadkiem po nim. Tylko, tak naprawdę, komu on się należy i kto musi wykazać dobrą wolę, żeby skorzystała na nim cała czwórka?

Jest też wielki finał. Dwie postaci (nie mogę zdradzić, które) przenoszą widzów w czas pańszczyźnianej chłopskiej niewoli. Gorzki, nierozliczony czas, który był światem przodków większości z nas, współczesnych Polaków. Finał bolesny.

Na scenie nie ma dużo akcji, jest statycznie. I bardzo dobrze, że reżyser nie chciał się popisywać, bo tekst jest tak nasycony treścią, że trzeba go po prostu słuchać z uwagą. I trawić, przeżywać, dyskutować o nim już po spektaklu. Czy dobre geny gwarantują dobre życie, czy jest to raczej sprawa wewnętrznego przekonania, że je się posiada? Czy pamięć poprzednich pokoleń da się zamknąć w szufladzie z napisem sprawy załatwione? Jak wyglądają deklaracje, kiedy los mówi: sprawdzam i od słów trzeba przejść do czynu? Co tak naprawdę stanowi o tym, kim jesteśmy?

Reżyser, jak wspomniałam, nie szukał tanich chwytów, natomiast jego koncepcja jest bardzo przemyślana. Ukrył w akcji wiele wskazówek, przeciwieństw i paralelizmów. Im więcej ich odnajdziecie, tym bogatsi wyjdziecie z teatru. Dlatego widz musi być skupiony na słowie, w czym pomocna bardzo jest gra aktorów. Równa, zespołowa i indywidualna zarazem. Nie przywiązujcie się za bardzo do pierwszego wrażenia, jakie zrobią na was postaci. To się bowiem mocno zmienia w miarę upływu czasu na scenie. I ta zmienność bohaterów także wspaniale zostaje pokazana przez aktorów. Pochwalić trzeba też świetną muzykę, opartą w dużej części na pieśniach ludowych, których ja na przykład nigdy wcześniej nie słyszałam.

Reasumując – to sztuka, która zasługuje nie tylko na to, żeby Nowy Teatr po raz kolejny zdobywał nagrody w konkursach. Ją należy po prostu obejrzeć.

Bo jest mądra i sięgająca głębi trzewi. Po prostu.

 

Mateusz Marecki: "Grupa krwi" (reż. Maciej Gorczyński) wymaga wsłuchania. Nie ma tu łatwych emocji, aktorskich szarży, zabiegania o zrozumienie widowni.

To spektakl prowadzony jakby półgłosem, w sposób zdystansowany i wyważony. Ten spokój jest jednak pozorny, bo tekst (chyba w tej sztuce najważniejszy) ujawnia wiele napięć, współczesnych bolączek i obaw. Jest (ten tekst) tak zajmujący, że skupia uwagę do ostatniej sceny - trudno się od niego oderwać, trudno przestać go śledzić.

Trudno jest mi też utożsamiać się z którąkolwiek z czwórki postaci (i to nie jest zarzut, przeciwnie). Dla mnie są one mniej nośnikami emocjami, a bardziej określonych postaw, zestawionych na zasadzie przeciwieństw. Rita to cyniczna, znudzona bogaczka z pretensjami i samozwańcza artystka ze skłonnością do ludomanii; jej krewniaczka z kolei to naiwna romantyczka oddana pracy w korpo, dla której przejawem sukcesu jest etat na czas nieokreślony. Panowie są za to skontrastowani na zasadzie ról społecznych: jeden to pracownik umysłowy - elegancki idealista wygłaszający postępowe idee, drugi to pragmatyczny robotnik, trochę zawstydzony swoim pochodzeniem. Wszyscy zdają się żyć pozą po części zdeterminowaną ich świadomością genową, co ujawnia się, gdy zasiadają do ciężkiego stołu odziedziczonego po zmarłym dziadku. W cielistej przestrzeni przywodzącej na myśl jaskinię mogą się w nieoczekiwanych okolicznościach skonfrontować i przejrzeć w sobie nawzajem jak w lustrze. Różni ich światopogląd i styl życia, łączy - balast rodzinnej historii.

Rola genów to nie jest temat nowy, ale znowu na czasie, od kiedy możliwe jest prześledzenie na prywatny użytek swojego rodowego pochodzenia za pomocą testu DNA. Sam - mimo że nigdy nie odczuwałem specjalnej dumy z tego, co osiągnęli i jacy byli moi przodkowie - zacząłem się zastanawiać, ile jest we mnie ich obaw, słabości i tęsknot, na ile jestem przywiązany do mojej grupy krwi. Spektakl Nowego Teatru w Słupsku pokazuje, jak łatwo się zatracić w złudnej nostalgii, a jak trudno myśleć o przeszłości produktywnie. Tradycja i przywyczajenia - jak pokazuje choćby rozdrapywana ostatnimi latami historia chłopstwa w Polsce - mogą przecież być błędnym, powtarzającym się kręgiem opresji i ucisku. Być może czasem jedynym wyjściem wyzwalającym z ciężaru przeszłości jest efektowny i dosadny gest, na jaki zdecydowali się na zakończenie sztuki dotąd obcy sobie ludzie.

Ten spektakl zostanie z wami na długo. Prowokuje tyle pytań, że jeszcze kilka godzin po premierze rozmawialiśmy o nim przy rodzinnym stole.

bottom of page